Góry są, a ja zawsze muszę wrócić do domu cały i zdrowy. Grzegorz Bargiel – wywiad.

Grzegorz Bargiel jest przewodnikiem i instruktorem międzynarodowego przewodnictwa wysokogórskiego IVBV, zawodowym ratownikiem TOPR, reprezentantem Polski w mistrzostwach świata w skitouringu i zawodach Pucharu Świata w ski-alpinizmie. Jest też szczęśliwym mężem Pauli i ojcem niemal czteroletniej Hani.

Rozmawiamy o miłości do gór. O tym, jak się rodziła i dojrzewała. O twardym i pięknym życiu górskim, które nierozerwalnie splata się z życiem rodzinnym.

Grzegorz, czym się zajmujesz?

Jestem robotnikiem górskim (śmiech). Od trzynastu lat jestem zawodowym ratownikiem TOPR. A od 2008 roku jestem też międzynarodowym przewodnikiem IVBV. To są najbardziej prestiżowe uprawnienia przewodnickie na świecie. Jestem wyszkolony do pracy jako przewodnik we wszystkich górach świata. Byłem też wyczynowym sportowcem. Nadal uprawiam skitouring, ski-alpinizm i wspinaczkę.

Jak się zaczęła i ewoluowała twoja górska droga?

Jako młody chłopak trafiłem na dobrych ludzi, którzy mnie w góry wciągnęli. Najpierw były wyjścia na skałki, do jaskini, czy na pierwsze górskie wspinanie na Mnicha. Spodobało mi się to. W 1993 roku, jako siedemnastoletni chłopak, zapisałem się do Speleoklubu Tatrzańskiego. Tam zdobyłem uprawnienia Taternika Jaskiniowego. Bardzo szybko zaczęliśmy eksplorować jaskinie tatrzańskie. Do tego stopnia, że z kumplem odkryliśmy około kilometra nowych korytarzy w Jaskini Śnieżna Studnia. Będąc w speleoklubie poznawałem coraz więcej ludzi. Zacząłem się wspinać latem i zimą. Potem naturalnym krokiem były skitoury. Chodziło nam o szybkie przemieszczanie się po górach, żeby podejść pod ścianę nie kopiąc się w śniegu. Przerodziło się to w starty w zawodach. To był w zasadzie początek tego sportu na świecie. W 2002 zorganizowano pierwsze mistrzostwa świata w skitouringu w Serre Chevalier, w których wystąpiłem. Potem zaczęła się przygoda z ratownictwem i przewodnictwem.

To imponujące, bo przecież nie urodziłeś się w górach. Pochodzisz z małopolskiej wsi Łętownia. Z okien twojego domu gór nie było widać.

Rzeczywiście gór z okna nie widziałem. Mieszkając w Łętowni, nie miałem wyobrażenia, co będę robił w życiu. Jako piętnastoletni chłopak przeprowadziłem się do Zakopanego, gdzie poszedłem do szkoły zawodowej. Uczyłem się stolarki i równocześnie pracowałem w tym zawodzie. To tam poznałem ludzi, którzy zaszczepili mi pasję do gór.

Co mogło się z tobą stać, gdyby nikt ci nie pokazał wtedy gór?

Wszystko. Młody człowiek jest jak chorągiewka. Jak przywieje, tam go niesie. Nie miałem rodziców ani starszego rodzeństwa blisko siebie. Całe szczęście, że byłem fizycznie sprawny i trafiłem na życzliwych ludzi. Myślę, że to był dar losu. Zakopane kojarzy się wszystkim z górami, ale moje życie mogło się zupełnie inaczej potoczyć. A jak już w te góry się wkręciłem, to reszta poszła lawinowo. To chyba jest właściwe porównanie (śmiech).

Zanim zacząłeś pracować w TOPR, z czego się utrzymywałeś? Kiedy trafiłeś do Zakopanego, byłeś przecież nastolatkiem…

W tak zwanym między czasie, trzeba było zarobić, żeby przeżyć. Pracowałem na wysokościach, w sklepie sportowym, zabezpieczałem różne eventy. Poza tym zbierałem na sprzęt. Zakup nawet drobnego wyposażenia to było duże wydarzenie i duże pieniądze. Musiałem odmawiać sobie wielu rzeczy. Na kino nie było… Mieszkałem w przeróżnych warunkach. Nawet bez prądu i bez ciepłej wody.

Czy to było dla ciebie najtrudniejsze w tych początkowych latach?

Na pewno kiedy młodego człowieka nie stać na sprzęt i wyjazdy, dużą trudnością było pozyskiwanie środków. Ale był też aspekt emocjonalny. W wieku osiemnastu lat zostałem powołany do wojska a nie chciałem zrezygnować z życia górskiego. Zapisałem się do organizacji pacyfistycznej, żeby móc odrabiać wojsko w pogotowiu ratunkowym w Rabce. Nie spodziewałem się, co tam przeżyję. Ludzie po wypadkach umierali na moich oczach. Pamiętam, że jednym z pierwszych zadań jakie dostałem w szpitalu, to był wywóz zwłok do prosektorium… A ja przecież byłem młodym chłopakiem. To były trudne chwile.

Masz wiele zajęć. Na ten wywiad umawialiśmy się kilkukrotnie. Jak wygląda twój typowy tydzień w sezonie letnim?

W TOPR mamy różne rodzaje dyżurów. Raz w miesiącu siedem dni z rzędu mam dyżur nocny. Idę wtedy do pracy na ósmą wieczorem. Jeśli jest spokojnie, mogę się kilka godzin przespać. Rano już idę w góry na wyjście przewodnickie. Wracam do domu około trzeciej, czwartej po południu. W domu czeka stęskniona córka, która chce się bawić, a tutaj już telefony wydzwaniają i ludzie czekają na zaległe maile. Potem jest trochę czasu na sprawy domowe i rodzinne. Kładę się po długim dniu koło jedenastej wieczorem. No chyba, że idę na kolejny dyżur w TOPR…

Do tego trzeba dodać wyjazdy. Kilka tygodni w sezonie spędzam w górach lodowcowych – przede wszystkim w Alpach i na Kaukazie. Dni wolne nie zdarzają się często. Ale czasami uda się, że coś wspólnie sobie z Paulą zaplanujemy.

Jak często osobiście bierzesz udział w akcjach ratowniczych?

Trudno mi to policzyć. W tygodniu może nic się nie trafić, ale bywa też, że ratujemy kilka osób. Latem wypadków jest sporo i dlatego często wykorzystujemy śmigłowiec. Nie możemy sobie pozwolić na wysłanie kilku ratowników na pół dnia po jedną osobę, bo inni nie otrzymaliby pomocy. Dzięki śmigłowcowi jesteśmy w stanie dotrzeć do poszkodowanego w najbardziej niedostępne partie Tatr w piętnaście minut.

Jak urodziny Hani zmieniły twoje podejście do pracy?

W górach zawsze byłem stanowczy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Kiedy czułem, że mi coś śmierdziało, potrafiłem stanowczo powiedzieć: nie, wracamy. Teraz mając rodzinę jestem jeszcze bardziej świadomy i dojrzały. Góry są, chętni na wyjście w góry będą, a ja zawsze muszę wrócić do domu cały i zdrowy.

Kiedy wylądowaliśmy w Krakowie po niemal miesięcznej wyprawie na Alaskę, widziałem jak gorąco i radośnie witałeś się ze swoją małą Hanią. A na co dzień co sprawia ci radość w kontakcie z córką?

Tak naprawdę każdy etap jej życia. Rozwój. Od momentu, kiedy ją wziąłem na ręce w chwili narodzin przez każdy nowy gest, słowo, umiejętność. Kiedy słyszę przez telefon tato, nie mogę się doczekać, aż cię przytulę, to topnieje mi serce.

Ale coś specjalnego rzeczywiście jest w tych powrotach do domu, bo zwyczajnie często mnie nie ma. Dlatego powitania są zawsze bardzo radosne. Od progu słyszę tata! I widzę, jak Hania leci do mnie z otwartymi ramionami. To jest rozczulające, kiedy taka mała dziewczynka biegnie, żeby cię przytulić. Potem pyta mnie, gdzie byłem, co robiłem. Rozmawiamy. I po chwili ciągnie mnie do zabawy. Wychodzimy na spacer do parku albo idziemy do ogródka. W ogródku Hania ma drewniany domek na drzewie ze zjeżdżalnią. Nocami go robiłem, żeby zdążyć na dzień dziecka w tym roku, bo jej obiecałem. Udało się (śmiech).

Biorąc pod uwagę ilość pracy, zastanawiam się, kiedy znajdujesz czas dla Hani i Pauli…

No tak. Dlatego kiedy już jestem w domu, to staram się być na sto procent. Uważam, że lepsze są krótkie, ale treściwe momenty z dzieckiem i żoną niż cały dzień niby spędzony w tym samym miejscu, ale obok. Pamiętam taki moment, kiedy zostawałem z Hanią w domu i wisiałem pół dnia na telefonie, nie zwracając na nią dużej uwagi. Kiedy w końcu kończyłem i chciałem się z nią bawić, Hania spryciula potrafiła wziąć jakiś swój telefonik-zabawkę i zaczynała maszerować po pokoju udając, że jest bardzo zajęta. To mi dało do myślenia.

Chociaż kontakt z Hanią mamy bardzo dobry, to wyjeżdżając z domu zawsze mam poczucie, że coś tracę. Że ominie mnie jakiś jej pierwszy raz. Ciągle szukam złotego środka, żeby łączyć pracę i mieć rodzinę blisko siebie. Do tego stopnia, że kiedy mam dyżur przy śmigłowcu, Hania przychodzi często z Paulą do mnie do TOPR. Pokazuję jej śmigłowiec, jeździ na hulajnodze po lądowisku, bawi się z psami lawinowymi. Przed przyjściem często prosi mamę, żeby poszły do sklepu, bo musi kupić ciasteczka dla pilotów. Moich kolegów też odwiedzają żony i dzieci. Śmiejemy się, że mamy z dziećmi przychodzą na widzenie.

Masz dwóch młodszych braci, którzy poszli twoim śladem i działają w górach – Andrzeja i Bartka. Skąd u nich taki wybór?

Myślę, że na pewno się do tego przyczyniłem. Najpierw Jędrek zaczął do mnie przyjeżdżać z Łętowni do Zakopanego już w wieku kilku lat. Chodziliśmy razem na ściankę i skałki, na skitoury. Przyjeżdżał coraz częściej. W końcu podjął tutaj naukę. Zadomowił się w Zakopanem i wciągnął w góry. I wyrósł na mistrza.

Bartka zabrałem na Mnicha, kiedy miał około dziesięć lat. Bardzo polubił narty i w tej chwili jest bardzo dobrym narciarzem. Skacze z wysokich skał. Na pewno jest lepszy ode mnie.

Czy ta niezwykła sprawność fizyczna to u was rodzinne? Czy to po prostu trening i pasja?

Na pewno praca fizyczna przyzwyczaja do wysiłku, do niemarudzenia i niezastanawiania się, czy ktoś jest zmęczony. A my jako dzieciaki wakacje spędzaliśmy przy grabiach, przy kosie albo przy pracach na roli. Myślę, że taka zaprawa przez całe dzieciństwo pomogła. Poza tym choć się nie przelewało, to mieliśmy dostęp do świeżych i naturalnych produktów. Wszystko mieliśmy swoje: warzywa, owoce, mleko, mięso, mąkę, chleb. Byliśmy samowystarczalni i żyliśmy zdrowo.

fot: Marcin Kin

Jakie są twoje górskie marzenia?

Jednym z takich marzeń jest wspólna himalajska, narciarska wyprawa z braćmi. Nie słyszałem jeszcze o takiej wyprawie w trzech braci, więc to mogłoby być coś nowego. Myślimy też z Jędrkiem i Bartkiem o zawodach skitourowych, gdzie startuje się drużynowo – we trzech. Z jednej strony wartością jest wspólny projekt z rodziną a z drugiej moglibyśmy myśleć o dobrym wyniku sportowym.

Co byś poradził dorosłym ludziom, którzy chcieliby zacząć mocniej działać w górach?

Ważne, żeby kierować się zdrowym rozsądkiem a nie jakimś chorobliwym spełnianiem się. Jednocześnie napierać, nie odpuszczać. Nie sugerować się, że jest za późno, bo na góry zawsze jest czas. Albo że coś jest niemożliwe do osiągnięcia. Na pewno dobrze jest w górach działać z ludźmi, którzy się na tym znają. Jest cała masa szkoleń. Ja też tak zaczynałem. Kursy skałkowe, turystyki wysokogórskiej, kursy lawinowe. Tam się poznaje ludzi na podobnym poziomie. Z tego powstają znajomości, przyjaźnie, ludzie umawiają się na kolejne górskie wyjazdy. A dla kogoś, kto chce na początek spróbować, nie ma czasu lub nie ma partnera, idealnym rozwiązaniem jest jednodniowe wyjście z przewodnikiem. Przewodnik zawsze dobierze cel do możliwości i warunków, co zaowocuje dużą satysfakcją.

fot: Weronika Wiśniewska

Dla kogo są góry?

Żyjemy w takich czasach, że bariera wiekowa nie ma znaczenia. Ludzie szkolą się od sześciolatków do sześćdziesięcioparolatków. Ostatnio byłem z sześciolatkiem na Gerlachu, który był zachwycony tym wejściem. A ja się autentycznie wzruszyłem, jak mądrze prowadził ze mną rozmowę. Po wejściu na szczyt zapytał, jak możemy umówić się na spotkanie, żeby omówić następny cel. Dopytywał się o szczegóły, co trzeba zrobić, żeby zostać przewodnikiem. Sześciolatek! Tak mnie ujął, że dałem mu swoją odznakę przewodnicką na pamiątkę.

Z kolei ostatnio z panem po sześćdziesiątce robiłem całą grań Morskiego Oka. Był w niesamowitej formie. Po górach chodzi też bardzo wiele kobiet i często mają bardzo ambitne cele. Mogę powiedzieć, że wśród chętnych na wspólne wyjście w góry jest tyle samo kobiet co mężczyzn. Góry są dla każdego.

fot: Roman Jelensky

Co twoim zdaniem daje ludziom wyjście w góry z przewodnikiem?

Przede wszystkim pomagam im osiągać wymarzone cele. Mogą być tam, gdzie nie dotarliby nigdy jako turyści. Odczuwają olbrzymią satysfakcję i radość. Zbierają też praktyczne doświadczenie górskie i budują formę fizyczną.

Wyjście w góry to też forma psychicznego relaksu. Nie raz zdarzało mi się rozmawiać w czasie długiego marszu o najróżniejszych życiowych historiach. Góry ludzi zbliżają i otwierają. Często chcą się wygadać. Uciekają od codzienności. Skupiają się na widokach i na wysiłku fizycznym. Człowiek zawęża swoje myślenie do kwestii bezpieczeństwa, przetrwania czy komfortu. Inne problemy zostają na te kilka godzin na dole.

Grzegorz, gdyby ktoś chciał z tobą przeżyć górską przygodę, jak może cię znaleźć?

Można zajrzeć na profile na Facebooku i Instagramie. A najskuteczniejszą formą kontaktu jest telefon lub sms na numer: +48 602 742 535. Zapraszam!

Bardzo dziękuję za rozmowę!


Z Grzegorzem wybrałem się w góry po raz pierwszy niemal dziesięć lat temu. Przez ten czas zwiedziliśmy razem Tatry i Alpy, latem i zimą. A w 2015 roku weszliśmy razem na najwyższy szczyt Ameryki Północnej – Denali. Z perspektywy dziesiątków wspólnych wyjść mogę powiedzieć, że Grzegorz jest urodzonym przewodnikiem – cały czas czujnie dba o bezpieczeństwo, jest cierpliwy, spokojny, uśmiechnięty, niezwykle wytrzymały i sprawny. Dlatego cieszę się, że namówiłem go na specjalną ofertę dla czytelników bloga. Jeśli zdecydujecie się przeżyć swoją wymarzoną górską przygodę z Grzegorzem, na hasło Tasty Way of Life otrzymacie bezpłatnie materiał fotograficzny i wideo ze swojej wyprawy. Z oferty można skorzystać tylko raz. Ale wspomnienia zostaną już na zawsze…

Twój partner jest zaangażowanym tatą? A może Ty nim jesteś? Jest miejsce w sieci, które inspiruje do lepszego ojcostwa w doborowym towarzystwie. Poleć swojemu facetowi lub sam* dołącz do grupy Lepszy Tata na FB.

*Grupa tylko dla facetów. Przepraszamy wszystkie panie!
Tomasz Smaczny on EmailTomasz Smaczny on FacebookTomasz Smaczny on InstagramTomasz Smaczny on LinkedinTomasz Smaczny on Youtube
Tomasz Smaczny
Nazywam się Tomasz Smaczny. Rodzicielstwo w duchu RIE (raj) to mój smaczny sposób na życie. Wspieram mamy i tatów w podejmowaniu najlepszych decyzji dotyczących wychowania swoich pociech. Żebyś jako rodzic miał więcej frajdy, spokoju, luzu i spełnienia. Robię to w oparciu o nurt rodzicielski RIE (czytaj: raj), który jako pierwszy konsekwentnie promuję publicznie w Polsce, oraz o wieloletnią praktykę coachingową. Sam jestem tatą pięciooletniej Tosi i doskonale wiem, że dużo łatwiej jest mówić niż robić.
Dlaczego to robię? Przeczytaj moją historię...

Zobacz także:

Czym można się dzielić, żeby to pomnożyć? Czyli po co ludziom wspólnota.

Praktyki to nic innego jak zwyczajne codzienne zachowania. Wykonujesz je niezależnie od tego, czy i jaką strategię obierzesz w dążeniu...
Read More
Czym można się dzielić, żeby to pomnożyć? Czyli po co ludziom wspólnota.

Najprawdopodobniej jedyna rzecz w życiu, która zawsze zależy od Ciebie.

Praktyki to nic innego jak zwyczajne codzienne zachowania. Wykonujesz je niezależnie od tego, czy i jaką strategię obierzesz w dążeniu...
Read More
Najprawdopodobniej jedyna rzecz w życiu, która zawsze zależy od Ciebie.

Co nam daje tolerancja i jak się w niej doskonalić?

To jest artykuł z cyklu Praktyczna ścieżka smacznego życia. Jesteś tu pierwszy raz? Nie przejmuj się! Możesz zacząć w dowolnym...
Read More
Co nam daje tolerancja i jak się w niej doskonalić?

Dlaczego warto żyć odważnie i czym to (nie) grozi?

To jest artykuł z cyklu Praktyczna ścieżka smacznego życia. Jesteś tu pierwszy raz? Nie przejmuj się! Możesz zacząć w dowolnym...
Read More
Dlaczego warto żyć odważnie i czym to (nie) grozi?

Dlaczego warto praktykować radość na co dzień i 10 prostych wskazówek, jak to robić.

To jest artykuł z cyklu Praktyczna ścieżka smacznego życia. Jesteś tu pierwszy raz? Nie przejmuj się! Możesz zacząć w dowolnym...
Read More
Dlaczego warto praktykować radość na co dzień i 10 prostych wskazówek, jak to robić.