Pierwsze tygodnie z Tosią upłynęły w pełni na sprawach rodzinnych. Każdy moment poza domem służył głównie zakupom, wyjściu na pocztę i tym podobnych ojcowskich wyzwaniach. Było jednak jedno zajęcie, które nieprzerwanie kontynuowałem przez ostatnie osiem tygodni – kurs uważności MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction), który zakończyłem dzisiaj. Kurs ten jest praktycznym wprowadzeniem do świeckiej medytacji, dzięki której można stać się bardziej świadomym swojego ciała, myśli i uczuć. Jak się uważa, i ja podzielam tę opinię, taka świadomość pomaga nam podejmować lepsze decyzje i działania, w przeciwieństwie do automatycznych zachowań, często sprzecznych z naszymi potrzebami.
Moją inspiracją do podjęcia kursu uważności była oczywiście Tosia i potrzeba spędzenia z nią czasu nieco bardziej świadomie. Bycia całkowicie obecnym, gdy jesteśmy razem. Lecz to, co wyniosłem jako główną lekcję z tych zajęć, miało o wiele większą moc… Moc bardzo optymistyczną 🙂
Czas wyjaśnić po kolei, jakie znaczenie ma dla naszych dzieci fakt, czy jesteśmy optymistami, czy pesymistami. Inspiracją do przemyśleń na ten temat jest pewne warzywo. Często, kiedy w czasie zajęć mówiliśmy o codziennej praktyce i doświadczeniach płynących z medytacji, odnosiliśmy się do… cebuli.
Cebula ma wiele warstw.
Każda z nich narasta na poprzedniej, kiedy warzywo staje się starsze i dojrzalsze. Każda warstwa ma nieco inny kolor, więc patrząc z zewnątrz nie sposób odgadnąć, jak wygląda rdzeń. Możemy jedynie zgadywać, że jest on biały. Ale co z dokładnym kształtem, rozmiarem, zapachem itd? Aby bezpośrednio dotrzeć do środka cebuli, najpierw trzeba ją obrać z zewnętrznych warstw. Podobnie jest z praktykowaniem medytacji. Można ją porównać do subtelnej podróży poprzez wszystkie zewnętrzne warstwy, czyli życiowe role, do istoty naszej prawdziwej tożsamości, czyli do naszych prawdziwych uczuć, myśli i doświadczeń zmysłowych oraz zależności między nimi. Nie sposób nie podkreślić tutaj sformułowania”do naszych prawdziwych…”, ponieważ zewnętrze warstwy reprezentują zachowania uwarunkowane w procesie socjalizacji, co w praktyce oznacza dostosowanie się do obowiązujących norm i oczekiwań narzuconych nam przez rodziców, nauczycieli, partnerów, szefów, znajomych, a nawet przez nasze dzieci.
Moc warunkowania pierwotnego.
Największego olśnienia doznałem, gdy odkryłem moją rolę w tym procesie. Warunkowanie pierwotne dokonuje się w okresie wczesnego dzieciństwa, gdy dzieci uczą się świata obserwując reakcje swoich rodziców. Są one niczym małe cebulki, które z czasem zaczną zyskiwać kolejne warstwy. A ponieważ niemowlaki jeszcze nie rozumują świadomie, chłoną nową wiedzę i doświadczenie całym ciałem. Rozpoznają emocje rodziców w odniesieniu do różnych neutralnych faktów i sytuacji, po czym na nie reagują. Jeśli nasze emocje są pozytywne, będą chciały więcej. Jeśli nie, będą próbowały unikać tego konkretnego doświadczenia. Na przykład jeśli ja, jako ojciec, będę nieustannie narzekał w trakcie przewijania, a w dodatku będę tego naprawdę nie znosił, Tosia wkrótce połączy moje emocje z samą czynnością przewijania. Wpłynie to na całe doświadczenie, w efekcie czego będzie ona negatywnie reagować na przewijanie nawet, jeśli będzie to robił ktoś inny.
Innym przykładem może być reakcja na wodę. Jeśli ja lub Natalia będziemy postrzegać wodę jako coś niebezpiecznego, a kąpanie Tosi będzie dla nas stresujące, w dziecku może rozwinąć się strach przed wodą. Oczywiście istnieje mnóstwo czynników odgrywających rolę w warunkowaniu pierwotnym, lecz nie zmienia to kluczowego faktu. Emocje, które moja mała Tosia poczuje ode mnie lub moje zachowania, które zobaczy w połączeniu z konkretnym doświadczeniem, w pewnym stopniu uwarunkują jej własne nastawienie i zachowania. Właśnie dlatego ja i moja żona Natalia bierzemy pełną odpowiedzialność za pierwsze warstwy, które zbuduje nasza mała cebulka – Tosia.
Pomocna dłoń pozytywnej psychologii.
Uuuf, no dobrze. Wiemy już sporo i czujemy brzemię odpowiedzialności. Co możemy z tym dalej zrobić? To, co może pomóc, to trochę wiedzy na temat psychologii pozytywnej. Dyscypliny, która próbuje odpowiedzieć na pytanie, co czyni ludzi szczęśliwymi i jak to szczęście osiągnąć, w przeciwieństwie do psychologii tradycyjnej, która skupia się na chorobach i dysfunkcjach umysłowych.
Martin Seligman, ojciec psychologii pozytywnej, w prosty sposób wyjaśnił jak ludzie interpretują to, co się z nimi dzieje, używając dobrze znanych pojęć: pesymizmu i optymizmu. Pesymista opisze negatywne doświadczenie raczej jak coś, co przytrafia mu się cały czas, w każdej sytuacji i z jego własnej winy. Ten sam pesymista opisze z kolei pozytywne doświadczenie jedynie jako tymczasowe, powiązane z jedną konkretną sytuacją i będące rezultatem zewnętrznych czynników, na które nie miał wpływu. Optymista obie sytuacje opisze dokładnie odwrotnie. Lecz Seligman na tym nie kończy. Bazując na wielokrotnie przeprowadzonych badaniach udowadnia, że optymista jest bardziej zdeterminowany, nieustępliwy i skłonny do podejmowania samodzielnych decyzji. Wierzy, że może osiągnąć sukces, a jego porażki są krótkotrwałe. W dodatku żyje dłużej! Jego optymizm inspiruje go do osiągnięcia sukcesu. Wygląda na to, że opłaca się być optymistą.
Czy to oznacza, że grupa Monty’ego Pythona miała rację śpiewając „Always look on the bright side of life?” Być może zauważyłeś, że ta piosenka była wykonywana przez ukrzyżowanych Żydów w finałowej scenie „Żywotu Briana”. Rzeczywiście byłby to przykład ekstremalnego optymizmu, jeśli tylko potraktujemy tę scenę dosłownie. Założę się, że właśnie dlatego wiele osób wątpi w potęgę optymizmu. Jednakże sęk w tym, jak potocznie rozumiemy to pojęcie. Seligman był daleki od połączenia go z nieuzasadnionym pozytywizmem. Dla Seligmana optymizm był niczym więcej, jak rzadszym wykorzystywaniem negatywnego myślenia do interpretowania życiowych wydarzeń, a nie robieniem dobrej miny do złej gry, bez względu na to, co się dzieje.
Więcej na temat badań Seligmana znajdziesz tutaj.
Możliwe wybory rodzica.
Skoro już wiemy, że nasze kochane dzieci kształtują swoje zachowanie poprzez uważne obserwowanie nas każdego dnia oraz, że bycie optymistą naprawdę się opłaca, ktoś może uznać, iż rodzice-optymiści są na najlepszej drodze do uczynienia swych dzieci ludźmi sukcesu. Cóż, w wielu przypadkach mogłaby to być prawda. Ale co z rodzicami, którzy są pesymistami? Najpierw zajmijmy się rodzicami, którzy wierzą, że pesymistyczne interpretowanie wydarzeń życiowych jest najmądrzejszą opcją, nawet jeśli przeczą temu dostępne badania. Jeśli jest to coś, w co chcą wierzyć, ich prawo i niech tak będzie.
Bardziej interesującą grupę stanowią rodzice, którzy zdają sobie sprawę z momentów, w których ich nastawienie jest pesymistyczne (na przykład kiedy interpretują nieprzyjemne doświadczenie związane z pływaniem w głębokim jeziorze), ale nie chcą, aby dzieci czuły i myślały podobnie. Co mogą zrobić? Ten problem można ominąć na wiele sposobów. Może niech drugi rodzic weźmie dzieci na pierwszą lekcję pływania.
Lecz dla mnie najtrudniejszym, a przy tym najpiękniejszym i najbardziej inspirującym rozwiązaniem jest przyjrzenie się swojemu pesymizmowi z bliska, stawienie czoła własnym obawom, zwłaszcza, jeśli odwlekało się to przez lata. Nie ma lepszego momentu, ani bardziej szlachetnego powodu do tej konfrontacji, niż możliwość obserwowania naszych dzieci, wyrastających na szczęśliwych i pewnych siebie ludzi. I szczeremu dziwieniu się temu, co potrafią zrobić już w pierwszym roku życia. A wszystko dzięki naszej odwadze do bardziej optymistycznego odbierania świata.
A jeśli nie wierzysz, że możesz zmienić swój sposób myślenia, ponieważ jesteś za stary, albo coś tam innego… Cóż… Neurobiologia uczy, że jest to jak najbardziej możliwe. Nasz mózg ciągle jest niczym plastelina. Możemy się zmienić, o ile poświęcimy temu czas.
Jeśli chodzi o mnie, będę kontynuował mój trening uważności. Ostatecznie, długie utrzymanie koncentracji jest piękną umiejętnością, którą mogę ofiarować każdemu. A zwłaszcza mojej małej Tosi. 🙂
Ciekawe, co będzie dalej!