Czasami jestem pytany, czy czuję się idealnym ojcem. Przecież interesuję się rodzicielstwem i publikuję na ten temat od ponad dwóch lat. Albo słyszę, że większość kobiet chciałaby mieć tak zaangażowanego w opiekę nad dzieckiem partnera. W końcu zdecydowałem się na niemal roczny urlop tacierzyński po urodzeniu Tosi. Tak to może różowo wyglądać z boku. Ale prawda jest zupełnie inna…
To fakt, że dużo o rodzicielstwie czytam, sporo piszę i komentuję. Że budowanie relacji z moim dzieckiem jest teraz moją pasją, którą dzielę się również publicznie. Prawdą jest również, że od dwóch lat nie pracuję na etacie i znacznie więcej czasu spędzam w domu. W dni powszednie wymieniamy się z Natalią opieką – jednego dnia zostaję z Tosią w domu do 11.00, innego wracam punkt 17.00, żeby zmienić nianię. Weekendy niemal zawsze spędzamy rodzinnie. Przy poprzednim trybie pracy i częstych służbowych wyjazdach te domowe godziny skurczyłyby się dramatycznie.
Ale czy to czyni mnie lepszym ojcem?
Absolutnie nie. Mówiąc szczerze, czasami presja związana z wyobrażeniami otoczenia o moim ojcostwie bardzo mnie przytłacza. A przecież jestem tylko i aż człowiekiem. Mężczyzną z krwi i kości. Ze swoimi słabościami, którym ostatnio miałem okazję się dokładnie przyjrzeć. A które absolutnie nie pomagają mi w ojcostwie i które pewnie kiedyś Tosia mi wypomni.
Bywam zupełnie wypompowany.
Jakby ze mnie wyszło powietrze. Nie mam siły, czuję się niewyspany, boli mnie głowa i nic mi się nie chce. Patrzę wtedy z zazdrością na znajomych młodszych o dziesięć lat i zazdroszczę im atomowej energii. Zazdroszczę im sił, które zachowują w ciągu dnia po nieprzespanej nocy z malutkim dzieckiem. Patrzę z podziwem na rodziców dziewięciomiesięcznej córki, którym chciało się w ogóle wybrać na Sylwestra. Byli w znacznie lepszej formie niż ja jestem teraz. Kiedy oni otwierali szampana, ja zasypiałem na stojąco.
Szczególnie boleśnie odczuwam zmęczenie w momentach, kiedy widzę jak moja córka garnie się do biegania, podskakiwania i prosi o kolejną karuzelę w moich ramionach. Albo kiedy w ładne zimowe przedpołudnie już drepcze wokół pokoju w oczekiwaniu na długi spacer. A ja wtedy tak często mam ochotę tylko na jedno – walnąć się na kanapę i zamknąć oczy. I niech mi wszyscy dadzą w końcu święty spokój na bite kilkanaście godzin. Chcę wtedy się teleportować, zniknąć i uciec…
Bywam sfrustrowany.
Głównie wrażeniem, że ciągle nie mam czasu. Że muszę bez przerwy wybierać, na co poświęcić te kilka cennych wolnych godzin w ciągu dnia i kombinować, żeby działać jak najefektywniej. A już najbardziej frustruje mnie fakt, że na pracę mam w moim przekonaniu permanentnie zbyt mało czasu. A ponieważ praca ma priorytet (bo musimy z czegoś żyć), to w związku z tym kompletnie zaniedbałem własne pasje sportowe. Przestałem biegać, nie planuję wyjazdów narciarskich, brakuje mi nawet sił, żeby poćwiczyć w domu. Widzę, jak rośnie mi waga i zmienia sylwetka. I w takich momentach trafia mnie szlag i daleko mi do cierpliwego i pełnego zrozumienia i empatii ojca.
Bywam nieprzyjemny.
Ci, którzy mnie znają lepiej, wiedzą, o czym mówię. Kiedy jestem zmęczony i sfrustrowany zaczynam warczeć na wszystkich dookoła. Oczywiście najbliżsi, a więc Natalia i Tosia, obrywają najwięcej. No może w stosunku do Tosi taki ostry nie jestem, ale ona często słyszy nerwowe wymiany zmian i pretensje, które wyrzucam z siebie w domu w poczuciu bezsilności. Nie jestem z tego dumny i żałuję, że tak się dzieje. Szczególnie wtedy, kiedy widzę zdziwioną minę mojej córki.
Nie stosuję własnych rad.
Czy mówimy o myciu zębów, o ubieraniu się, czy też o używaniu telefonu komórkowego – zdarza mi się postępować zupełnie przeciwnie do tego, co uważam za pomocne i słuszne i o czym piszę. Łamię swoje własne zasady i przekonania. Dlaczego? Bo nie mam siły się starać. Bo czuję zmęczenie albo frustrację, o których pisałem wyżej. A wtedy mam ochotę odwalić mycie zębów z Tosią i jak najszybciej załatwić ubieranie się. Wiemy wszyscy, czym to się kończy. Tosia doskonale wyczuwa mój nastrój i ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę, to ułatwić mi życie. Dramat.
No to jakim w rezultacie jestem ojcem?
Hmm, za ileś lat oceni to moja córka. Pewnie kilkanaście lat rodzicielstwa skwituje jednym zdaniem. Może nawet powie: no mój stary jest spoko. Czy jakoś inaczej w stylu przyszłych nastolatek. To będzie i tak szczyt uznania dla starego zgreda.
Szczerze mówiąc nie liczę na jakieś laury i werbalne zachwyty. Bardziej zależy mi na tym, żeby moja córka czuła się pewnie ze swoim ciałem i duszą. Żeby wiedziała, co czuje i czego chce. I potrafiła o tym mówić. Żeby wierzyła w swoje kompetencje i zdawała sobie sprawę z własnych ograniczeń.
No tak, to fajnie brzmi, ale jak to robić? Jak sobie radzić na co dzień ze zmęczeniem, frustracją, złością i błędami? Czasami mam ochotę wywalić te wszystkie słabości z siebie i rzucić ręcznik na rodzicielski ring. Ogłosić wszem i wobec, że jestem tylko człowiekiem i lepiej nie umiem, nie dam rady. Trudno. Ale zaraz potem przypominam sobie takie piękne zdanie, które pasuje zarówno do Roberta Lewandowskiego, Ewy Chodakowskiej, Andrzeja Bargiela, papieża Franciszka, jak i do Ciebie i do mnie.
Wszyscy jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, którzy są w stanie robić nadzwyczajne rzeczy.
W rodzicielskim trudzie pomaga mi i tysiącu innych rodziców pełne szacunku podejście RIE. Jeśli zastanawiasz się, jak to podejście działa w praktyce, dołącz do grupy rodzicielskiej Rodzice RIE, gdzie aktywnie pomagamy sobie rozwiązywać codzienne wyzwania.