Proponuję ci krótki test. Kiedy twoje dziecko zachowa się niewłaściwie, jaka jest twoja pierwsza myśl? Wybierz odpowiedź, która intuicyjnie jest ci najbliższa.
- Nie ma co robić afery. Nie chcę konfrontacji i płaczu.
- O co chodzi? Skąd takie zachowanie?
- Nie mogę tego puścić płazem.
Każda z tych odpowiedzi wskazuje na preferencje dotyczące stawiania granic. Magda Gerber, założycielka RIE, mawiała: Brak dyscypliny nie jest uprzejmością, jest zaniedbaniem. Odrzuca więc odpowiedź pierwszą. Czy więc jej słowa sugerują wybór trzeciej opcji? Nic bardziej mylnego…
Zanim dojdziemy do wyjaśnienia słów Magdy Gerber, warto odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd borą się te tak zwane niewłaściwe zachowania dzieci. Nie tylko tych małych. Zgodnie z podejściem RIE, z którym w tym przypadku absolutnie się zgadzam, nie ma nic wstydliwego czy zasługującego na karę w powszechnie rozumianym niegrzecznym zachowaniu naszego dziecka, np. rzucaniu przedmiotami, nie słuchaniu się w czasie spaceru, czy przeraźliwym krzyku. Katalog takich postępowań może być naprawdę długi, ale zawsze stoi za nimi jedna z następujących przyczyn: prośba o zwrócenie uwagi, domaganie się jedzenia lub snu, niekomfortowa sytuacja (hałas, zbyt dużo bodźców, niewygodna pozycja ciała) i wreszcie, w przypadku starszych niemowlaków i przedszkolaków – testowanie granic własnej niezależności.
I to ten ostatni przypadek sprawia nam najwięcej problemów i często w naszej ocenie zasługuje na karę. Tymczasem testowanie granic tego co wolno, a co nie, jest normalnym etapem rozwojowym. Wszyscy znamy termin – bunt dwulatka. To jest przecież nic innego, jak rodzące się w dziecku poczucie autonomii i podświadome badanie jej granic. Tak naprawdę, to takie zachowania są właściwe, bo odpowiednie do wieku i rozwoju dziecka. Czy naprawdę za to mamy dziecko karać?
Masz ochotę dowiedzieć się więcej o RIE i poznać innych rodziców, którym to podejście jest bliskie? Dołącz do pierwszej polskiej grupy RIE na Facebooku.
Ok, jeśli nie mamy karać, jeśli to jest normalny proces rozwoju, to co mamy robić? Ignorować?
Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. Sporo czasu zajęło mi zrozumienie tego, co napiszę poniżej. Zachowanie Malucha, polegające na testowaniu naszych granic (kto z nas nie zna ciągnięcia za włosy, klepania po twarzy, czepiania się nogi, przewracanie po raz setny przedmiotu, który jest dla nas cenny i właśnie go odłożyliśmy na miejsce po raz dziewięćdziesiąty dziewiąty) jest bardzo prymitywną i często nieuświadomioną formą prośby o ustanowienie granic. Dzięki granicom dzieci czują się bardziej bezpiecznie w świecie, który początkowo wydaje się niewyobrażalnie wielki i chaotyczny.
Dzieci chcą, żeby wyznaczać im granice.
Jeśli ich nie ma i wybierzemy opcję pierwszą, to możemy oczekiwać, że dziecko będzie bez końca testować naszą cierpliwość i nigdy nie odpuści. A w przyszłości, kiedy poprosimy je, żeby wróciło przed dziesiątą do domu, zaśmieje nam się w twarz. Przecież nigdy wcześniej żadnych granic nie stawialiśmy.
Z pewnością znacie historie zepsutych dzieci bogatych rodziców. To są już niemal legendarne opowieści, które często wykorzystuje się w mediach. Łatwo sobie wyobrazić dziecko z bogatego domu, które ma wszystko, czego dusza zapragnie i może robić, to co chce. I jak to możemy kolokwialnie określić, jest rozwydrzone. A w przyszłości sięgnie po alkohol czy narkotyki. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak się niszczy i wygląda na nieszczęśliwe, skoro ma to, o czym tak wiele dzieci tylko marzy? Oczywiście jego zachowanie nie ma nic wspólnego z majątkiem rodziców. Może chodzić tylko o to, że nie wyznaczano mu żadnych granic, co często też idzie w parze z brakiem wystarczającej uwagi ze strony rodziców. I po jakimś czasie okazuje się, że syn czy córka posuwają się do coraz większej autodestrukcji. A wszystko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę i któregoś dnia zobaczyć przy sobie mamę czy tatę, którzy ze spokojem i troską obejmą je i stanowczo powiedzą, kocham cię i dlatego nie pozwolę, żebyś się tak wyniszczał. I mimo buntu, płaczu, wyzwisk i cierpienia zadbają o właściwą terapię przeciwko uzależnieniom. Bo dziecko samo sobie z tym nie może poradzić.
No dobrze, nawet jeśli dziecko nie zasługuje na karę, to przecież musimy jakoś poprawić jego zachowanie? Kary przecież działają.
Zacznijmy od tego, czym jest kara. Jest to z pewnością jakaś konsekwencja postępowania dziecka, która jest mu narzucona i która często z samym zachowaniem nie ma nic wspólnego. Na przykład zakaz spotkania z kolegami w wyniku jakiejś pyskówki w domu. Bardzo często połączona jest z wywoływaniem wstydu (jak ci nie wstyd?!), poczucia winy (mamie jest przykro, jak nie chcesz umyć zębów) lub nawet strachu (zobaczysz, pożałujesz tego!)
Kary zmieniają człowieka, ale nie tam, gdzie byśmy chcieli.
Pamiętam z dzieciństwa, kiedy wróciłem ze szkoły z uwagą w dzienniczku. Byłem chyba w trzeciej klasie podstawówki. Musiałem pokazać uwagę tacie. Kiedy przeczytał, Tomek uderzył koleżankę w twarz, spojrzał na mnie z grymasem bólu na twarzy. Znał mnie i wiedział, że to było coś dziwnego, byłem wtedy bardzo spokojnym dzieckiem. Powiedział wtedy cicho, wiesz, że muszę cię ukarać. A ja cicho odpowiedziałem. Tak, wiem tato. I dostałem swoja porcję pasów. I zdaje się, że to mój tata bardziej cierpiał niż ja. Bo mnie te pasy nie bolały – wiedziałem, że tata nie ma innego wyjścia i że mnie kocha. A on cierpiał, bo nie wiedział, jak mógłby postąpić inaczej, choć jednocześnie przecież byłem mu tak bliski.
Tata zadziałał według schematu, który nic nie wniósł i nie zmienił. Gdyby za tym incydentem stało coś więcej niż nieszczęśliwy zbieg okoliczności, to pewnie nie przestałbym być damskim bokserem. Uważałbym tylko, żeby nie wpaść i robić tak, aby uniknąć kary. Stosując karę omija nas szansa niepowtarzalnego i szczerego kontaktu z własnym dzieckiem, zrozumienia go, zrozumienia całej sytuacji, co jest warunkiem tego, żeby któregoś dnia przyjęło zaproponowaną przez nas granicę jako swoją wewnętrzną zasadę. Ale to wymaga nie lada umiejętności uczciwej, bezpośredniej i przede wszystkim w pełni akceptującej reakcji.
Najtrudniejszą, ale i za razem najwartościowszą reakcją na (nie)właściwe zachowanie dziecka, nie jest ani kara, ani bagatelizowanie zdarzenia. Jest nią pełne miłości i konsekwentne wyznaczanie granic, połączone z ciekawością i obserwacją Malucha. Hmm, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zgadza się. To nie jest takie proste. Ale całe szczęście są na tym świecie mądrzy ludzie, którzy już to przemyśleli i mogą coś podpowiedzieć. I o tym będzie kolejny wpis.
A tymczasem zostawiam was z pytaniem. Jak wprowadzać granice, szanując jednocześnie własne dziecko?
Więcej o praktyce RIE na co dzień dowiesz się odwiedzając pierwszą polską grupę RIE na Facebooku.