Nie wiem jak Ty, ale ja zastanawiam się, czy moja mała Tosia będzie w stanie wystarczająco skupić się kiedyś na nauce i na ludziach, których pozna, aby ostatecznie odnieść sukces w dorosłym życiu. Przecież świat zewnętrzny, a zwłaszcza duże miasta, nie wydają się być odpowiednim środowiskiem do rozwijania koncentracji. Ciągle słyszymy o wszechobecnym ADHD, na które prawdopodobnie cierpi wiele dzieci. Kolejnym gorącym tematem są komputery, telefony, czy tablety; kiedy zacząć wprowadzać je do życia dziecka i w jaki sposób? Szybka wizyta w zatłoczonym centrum handlowym, pełnym kolorowych świateł, różnorodnych dźwięków i ludzi, może u dziecka spowodować płacz ze względu na zbyt intensywne doznania. Świat bombarduje nas i nasze dzieci niekontrolowaną liczbą przekazów i informacji, za którymi próbujemy nadążać.
Muszę przyznać, że w ciągu życia stopniowo straciłem zdolność do zachowania niepodzielnej uwagi przez dłuższy czas, podczas gdy owa zdolność była prawdopodobnie wrodzona (przynajmniej tak pamiętam z własnego doświadczenia).
Co mogę jako rodzic zrobić, aby pomóc mojemu dziecku zachować tę naturalną motywację do koncentracji?
Zrozumienie, jak w ogóle działa wewnętrzna motywacja, może tu bardzo pomóc. I tu z pomocą przychodzi moja ulubiona koncepcja zaproponowana przez Daniela Pink’a, autora świetnej książki „Drive”, który wyjaśnia trzy podstawowe elementy składające się na wewnętrzną motywację. Są to: autonomia, mistrzostwo i cel.
Autonomia w tym wypadku oznacza pozwolenie drugiej osobie na samodzielne podejmowanie decyzji, tak aby sama wybrała, nad czym chce pracować lub w co się bawić. Mistrzostwo oznacza, iż poprzez pracę lub zabawę dana osoba może rozwijać swe umiejętności lub poszerzać wiedzę i jasno dostrzega postępy. Cel mówi nam, czy dany człowiek zdaje sobie sprawę ze znaczenia tego, co robi lub z powodu, dla którego angażuje się w jakieś działanie, który jest również istotny z punktu widzenia jej wartości osobistych.
Gdy usłyszałem o tej koncepcji po raz pierwszy w kontekście biznesowym, otworzyło mi to oczy. Teraz ten model znowu wygląda na przydatny, kiedy myślę o mojej małej Tosi. Bo skoro zgodnie z filozofią RIE jestem przekonany, że dzieci są pełnymi ludźmi od momentu narodzin, nie widzę powodu, dla którego ta koncepcja nie miałaby działać również w ich przypadku. No może z wyjątkiem celu, dla którego trudno mi znaleźć odpowiednie przełożenie.
Spójrzmy na kilka praktycznych przykładów, zainspirowanych modelem „Drive”, które uznałem za bardzo pomocne, myśląc o rozwoju Tosi.
Dziecko też potrzebuje wolności.
Myślę, że wszyscy możemy przywołać przykłady sytuacji z pracy, gdy szef pozwolił nam działać po swojemu, wedle tego w co wierzymy i co uważamy za słuszne, szczególnie wtedy, gdy znaliśmy się na powierzonym zadaniu. A jak to jest z Tosią i innymi dziećmi? Jak możemy umożliwić im podejmowanie samodzielnych decyzji?
Nie przerywajmy.
W ciągu ostatnich czterech tygodni miałem mnóstwo okazji, aby obserwować, jak Tosia wpatruje się w konkretny przedmiot, najczęściej kolorowy, pełen kontrastów, świateł i cieni i kontempluje go całym swoim małym ciałem. Najczęściej przyłapuję ją na tym w trakcie zmiany pieluszki, kiedy widzi Pana Marchewę, którego zdjęcie można zobaczyć we wpisie o płaczu i ET. Jest wtedy tak zaangażowana w obserwację, że wolę na chwilę przerwać lub spowolnić zmianę pieluszki, niż gwałtownie odrywać ją od zajęcia, które tak ją pochłania.
Podobnie jest w czasie zabawy na macie, kiedy Tosia leżąc swobodnie, może dowolnie ruszać rękami i nogami, jednocześnie oglądając wszystko dookoła siebie. W takich momentach nie muszę interweniować, ani przeszkadzać. Ona doskonale wie, jak bawić się po swojemu. Co prawda muszę przyznać, że takie chwile są na razie krótkie; gdzieś pomiędzy snem, karmieniem, zmianą pieluszki a kolką, ale zdarzały się w ciągu ostatnich pięciu tygodni i wiem, że będą trwały coraz dłużej.
Zacznijmy dawać wybór.
Odnosząc się do poprzedniego przykładu, mogłoby to oznaczać zapytanie Tosi: „Chcesz spędzić trochę więcej czasu patrząc na Pana Marchewę czy mogę zdjąć cię już z przewijaka?” Szczerze mówiąc, nie spodziewałbym się jeszcze konkretnej odpowiedzi i za każdym razem, gdy zadaję to pytanie zastanawiam się, jak mogłaby ona brzmieć. Ale wierzę, że Tosia ciągle się uczy i jestem pewien, że któregoś dnia zobaczę i zrozumiem, czego ona dokładnie chce. Cóż, ten dzień może być nawet jutro, więc lepiej wezmę się do roboty. 🙂
Doskonalenie się w dowolnej czynności daje dzieciom mnóstwo frajdy.
Mistrzostwo wymaga dwóch rzeczy: wyzwania, które jest tylko nieco trudniejsze niż ostatnie osiągnięcia oraz wystarczającej przestrzeni i akceptacji dla prób i błędów.
Nie próbujmy przewidywać zamiarów dziecka i nie pomagajmy mu.
Brzmi to kontrowersyjnie, prawda? Sam miałem szansę przekonać się, że interakcje Tosi z Panem Marchewą ewoluują. Najpierw był to tylko kontakt wzrokowy, teraz chce go dosięgnąć i dotknąć. Ale nie pomagam jej w tym. Nie przybliżam jej do Pana Marchewy, ani Pana Marchewy do niej. Widzę, że może być sfrustrowana, bo nie potrafi dosięgnąć zabawki, ale wytrwale próbuje i jestem pewien, że któregoś dnia jej się uda. Wtedy będzie bardzo dumna ze swojego osiągnięcia. Dlaczego miałbym odbierać jej dumę i radość? Jeśli teraz myślisz, że to okrutne, pomyśl o momencie, w którym rodzice zrobili za ciebie coś, co chciałeś zrobić sam, nawet jeśli efekt nie był taki, jak oczekiwałeś. Poza tym wcale nie twierdzę, że nie powinniśmy pomagać naszym dzieciom. Wierzę, że rozumiesz te konkretne przypadki, kiedy dzieci pracują nad swoimi małymi wyzwaniami, nad czymś czego pragną, ale nie czego desperacko potrzebują. Więcej o samodzielnej zabawie znajdziesz tutaj.
Traktuj porażki jak normalną kolej rzeczy.
Efektem każdej próby może być porażka; i rzeczywiście większość z nich tak się kończy. Jest to więc doskonała okazja do uznania włożonego w pracę wysiłku i traktowania podobnego rezultatu, jako czegoś normalnego. Znów podając za przykład Pana Marchewę, dostrzegam, kiedy Tosia wyciąga ręce i całe ciało w jego kierunku. I staram się pamiętać, aby wyrazić to na głos. Za każdym razem, gdy jest zawiedziona swoją porażką, mówię przykładowo: „Tosiu, chciałaś dotknąć Pana Marchewę. Widziałem jak próbowałaś go dosięgnąć. Nie udało ci się. Widzę, że jesteś zawiedziona.” Na początku może brzmieć to dziwnie, lecz czekam na moment, w którym będę mógł nawiązać z Tosią dialog. Mam nadzieję, że już w tym momencie będziemy mieli bliską relację opartą na zaufaniu.
Więcej pomysłów na pielęgnowanie motywacji?
Chciałbym podzielić się z wami fragmentem mojego ulubionego filmu dokumentalnego na temat dzieci, zatytułowanego po prostu „Babies”, w którym występuje czwórka maluchów z czterech różnych stron świata: San Francisco, Mongolii, Tokio i Namibii. Cały film możesz znaleźć na YouTubie, tutaj wstawiam krótki fragment pokazujący jak frustrująca i wciągająca może być nauka czegoś nowego. 🙂
A jakie są Twoje sposoby na to, żeby dziecko chciało się chcieć?
Spodobało Ci się przesłanie tego artykułu? Dołącz do pierwszej w Polsce grupy rodzicielskiej RIE. Poznaj tę wspaniałą filozofię wychowawczą oraz praktykujących ją rodziców.