Tosia, jak pewnie większość dzieci w jej wieku, regularnie marudzi i płacze. Zdążyliśmy ją już na tyle poznać, że wiemy, że za każdym razem w ten sposób nam coś komunikuje – a to że jest głodna, śpiąca, czy chce zmiany pieluszki. Natomiast jest jeden typ marudków, który trudno nam było zinterpretować. Otóż pojawia się on wtedy, kiedy Tosia leży na macie w salonie, który u nas jest połączony z kuchnią. Jedno z nas, Natalia albo ja, z reguły jest odwrócone do niej wtedy plecami i przygotowuje coś w kuchni. Odruchowo odwracamy się na jej pojękiwanie i widzimy te duże oczy Tośki wpatrzone w nas intensywnie. Jednocześnie zaciśnięte mocno usteczka wydobywają charakterystyczny nosowy dźwięk. Z doświadczenia wiemy, że jeśli minie zbyt dużo czasu a my nie zareagujemy, to marudzenie zamieni się w płacz.
Dlatego zgodnie z zaleceniami RIE zazwyczaj reagujemy wtedy uwagą i chwilą rozmowy, schodząc do niej do parteru. Sęk w tym, że bywa, że to nasze zainteresowanie nie na wiele się zdaje. Marudki nie ustają. Albo inaczej, nie ustawały… Bo pewnego dnia zdarzyło się coś, co nie tylko rozwiązało nasz problem, ale i głęboko nas poruszyło.
Zanim dokonaliśmy tego wzruszającego i zaskakującego odkrycia, próbowaliśmy innych sposobów, które też od czasu do czasu działają.
Może dziecko potrzebuje zmiany perspektywy.
Choć podobno maluchy się nie nudzą, to mogą nam komunikować: nie chcę już tu być. W takich wypadkach mamy dwie alternatywy – albo spędzić z Tośką czas na macie jeden na jeden, na przykład oglądając z nią książeczkę, albo wziąć ją na ręce i pospacerować, dając jej czas i na bycie blisko z rodzicem i na spojrzenie na świat z innej perspektywy.
Jednak bywa, że Mała cały czas marudzi mimo wszystko i wtedy zaczynam się zastanawiać, po co w ogóle ją podnosiłem z maty, skoro nie ma żadnej różnicy i nic to nie dało. Co wtedy?
Może trzeba się wymienić i oddać dziecko w opiekę drugiemu rodzicowi.
Maleństwa szybko zaczynają rozróżniać mamę od taty, choć muszę przyznać, że jeszcze całkiem niedawno zaspana Tośka, którą trzymałem na rękach, ustami szukała u mnie cycka. Ale na szczęście to był wyjątek i jestem przekonany, że Tosia doskonale nas rozróżnia i wie czego może się po każdym z nas spodziewać. Kiedy jedno z nas ma oko na Małą a ona staje się nie do opanowania, tzn. zaczyna histerycznie płakać, to wtedy wiemy, że możemy przekazać sobie dziecko i że to bardzo często pomaga. Pewnie nie tylko dlatego, że Tosia wyczuwa zmianę i to wymusza u niej zmianę perspektywy. Również dlatego, że rodzic, który przejmuje dziecko, jest bardziej wypoczęty i ma więcej cierpliwości, żeby wziąć na siebie marudki i płacz dziecka.
Czasami jednak zdarza się, że Tosia tylko przez jakiś czas jest spokojniejsza, jakby wyczuwała, że teraz jest z tym nowym rodzicem i ta zmiana przez chwilę ją tak zajmuje, że zapomina o przyczynie swojego niezadowolenia. Potem sytuacja wraca do punktu wyjścia i rozlega się charakterystyczne mmmm, mmmm, eemmm.
Były momenty, w których już się gubiliśmy, bo wydawało nam się, że spróbowaliśmy wszystkiego, sprawdziliśmy każdą ewentualność, ale nic nie pomogło.
Któregoś dnia jednak pewien gest Tosi zwrócił moją uwagę. Otóż kiedy Natalia przekazała mi długo marudzącą Tosię, to wyglądało na to, że w ciągu kilku sekund stęskniła się za mamą, bo nie mogła od niej oderwać wzroku a marudzenie tylko się wzmogło. Intuicyjnie poprosiłem Natalię, żeby została chwilę z nami…
I wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego… Otóż Tośka przestała marudzić.
Co więcej, położyliśmy ją na chwilę na szorstkiej kanapie, której generalnie za bardzo nie lubi. Usiedliśmy razem koło niej, odłożyliśmy wszystko na bok i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i trochę zaczepiać Tosię. Mała była wniebowzięta! Zaczęła się śmiać, piszczeć z radości i gwałtownie machać nóżkami, co jest oznaką dużej ekscytacji.
Muszę przyznać, że byliśmy mocno zaskoczeni. Spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem i zrozumieliśmy coś, co nam wcześniej umknęło.
Chodziło o to, żebyśmy spędzili czas razem. We trójkę.
O to właśnie prosiła nas tak często Tośka. W tym momencie błyskawicznie przemknęły mi przez głowę ostatnie tygodnie a nawet miesiące. Rzeczywiście z reguły przekazywaliśmy sobie Tosię nawzajem z Natalią. Z kolei wtedy, kiedy mieliśmy trochę czasu dla siebie, to Tosia albo spała, albo była z kimś z rodziny, kto w danym dniu nam pomagał. Nie mogłem sobie przypomnieć, żebyśmy ostatnio spędzili dłuższy czas autentycznie we trójkę. Z reguły było to w czasie jazdy samochodem albo niedzielnego spaceru, ale wtedy Tosia często spała albo miała niewielką możliwość interakcji z nami.
Ta świadomość ścisnęła mnie za serce.
Nagle przypomniałem sobie wiele różnych historii o tym, jak dziecko bardzo, bardzo chce, żeby rodzice byli razem, żeby się kochali. Przypomniałem sobie historie z rodzinnego domu, kiedy jako kilkuletni chłopiec byłem mimowolnym świadkiem kłótni rodziców i przerażony zakrywałem się kołdrą wieczorami, żeby jak najmniej słyszeć. Bo bez względu na to, czy tata ranił mamę, czy na odwrót, każde słowo raniło mnie tak samo. I nie było innego życzenia niż to, żeby rodzice przestali się kłócić…
Albo inna historia, którą ostatnio opowiadał mi kolega, ojciec kilkuletniej dziewczynki. Zdarza się, że kiedy się kłócimy w domu z moją druga połówką to młoda chwyta nas za ręce i patrząc raz na mnie raz na żonę mówi: mamo, nie mów tak do taty; tato, nie mów tak do mamy.
Wtedy dociera do mnie, jak nasze dorosłe serca są już opancerzone i nieco stwardniałe od różnych doświadczeń, że nawet trudno nam się empatycznie domyślić, o co chodzi naszemu dziecku.
A ono po prostu kocha nas oboje i bardzo chce, żebyśmy i my kochali się nawzajem. Żebyśmy byli i kochali się wszyscy razem. To jest niezwykłe, że tak mała istotka może uczyć nas rodziców na nowo, jak powinno się prawdziwie kochać…
Jeśli podoba Ci się, to co właśnie przeczytałaś i chcesz wiedzieć więcej o filozofii rodzicielskiej RIE, na której również opiera się ten tekst, dołącz do naszej grupy na Facebooku.