Ile razy zdarzyło Ci się wziąć płaczące dziecko na ręce w nadziei, że się uspokoi, żeby po chwili ryknęło jeszcze głośniej? Jak często poprosiłaś kilkulatka, żeby usiadł przy stole, umył zęby, czy zrobił coś, co jest absolutnie w zasięgu jego możliwości, ale on zamiast spełnić prośbę, popatrzył Ci prosto w oczy i nie wykonał najmniejszego ruchu? Albo jeszcze lepiej, czy zdarzyło wam się, że prosiliście, żeby mały oddał ci cenny przedmiot, a on rzucił go mocno o podłogę?
Jak często w takich chwilach puszczają ci nerwy, czujesz się zupełnie bezradnie i albo trawisz w milczeniu gorycz zupełnego zagubienia albo klniesz cicho pod nosem. Nie mówiąc już o wygarnięciu swojemu dziecku, jakie jest niegrzeczne i jak już masz dosyć jego zachowania. Jednym słowem, w bezradności strzelasz sobie samobója.
Paradoksalnie te wszystkie sytuacje łączy jedna wspólna cecha, którą ostatnio sobie uświadomiłem. Być może dzięki tej świadomości moje relacje z Tośką będą spokojniejsze. Być może i tobie to pomoże.
Ale po kolei.
Od kilku dni moja sześciomiesięczna Tosia zanosi się płaczem częściej niż zwykle. Najpierw wydawało nam się, że to dlatego, że wróciliśmy z trzydniowej podróży i Mała adaptowała się na nowo do domowego otoczenia. Ale to nie było to. Potem z całym przekonaniem uznałem, że jest po prostu chronicznie śpiąca. Póki co, w dzień zasypia nam na rękach, więc rezolutnie brałem ją i zaczynałem zwyczajowy rytuał śpiewania i spacerowania z nią po mieszkaniu. Kiedy jednak po pół godziny zamiast główki złożonej na moim ramieniu miałem na rękach rozwrzeszczaną pannę, opadły mi ręce. To znaczy uznałem, że Mała robi sobie chyba jaja i testuje naszą cierpliwość. Pamiętam nawet, że zapytałem Natalii: Słuchaj, a mogę nie reagować na jej spazmatyczny płacz? Widziałem, że Natalia była bliska przytaknięcia, ale całe szczęście jej opiekuńczy instynkt zwyciężył i nie poszła na to.
I tak to Tosia sobie płakała, my się uodporniliśmy, trochę ze zmęczenia, trochę z bezradności, ale byliśmy blisko niej, nie wiedząc co począć i o co chodzi. I nagle przyszło olśnienie. Leżąc na łóżku Tosia załkała w swój charakterystyczny sposób, zaczęła się napinać i stękać i zrobiła kupkę. Kupka była inna niż zwykle, znacznie twardsza, taki bobek i zdaje się, że to o to chodziło. Tośkę być może boli a może jest przestraszona robieniem kupki, której nigdy wcześniej nie robiła. Cała tajemnica.
Spojrzeliśmy po sobie w szoku, że na to nie wpadliśmy. Tym bardziej, że do poprzednich scenariuszy byliśmy tak bardzo przekonani. Chociaż patrząc wstecz, Tosia nam to komunikowała najlepiej jak umiała i miało to sens. W jakim ona musiała być szoku z kolei, kiedy my odpuściliśmy zupełnie próby jej zrozumienia. Też bym się wkurzył. No więc co się stało?
Padliśmy ofiarą własnych projekcji.
Projekcje, to nic innego, jak nasze wyobrażenia o tym, jak ktoś się czuje, myśli i jakie ma intencje. Stosujemy je non stop i w stosunku do dzieci i w relacjach z dorosłymi, kiedy na przykład mówimy On na pewno mnie nie lubi albo nigdy się na to nie zgodzi. Czujecie chyba, o czym mowa… Sęk w tym, że nasze projekcje w stosunku do dzieci częściej są mylne niż trafne, bo odzwierciedlają nie myśli i uczucia malucha, ale nasze własne.
Co z tego wynika? Poniższe wnioski są kombinacją moich własnych doświadczeń i opinii ekspertów. Mnie przekonują, więc chętnie się nimi z wami dzielę.
Masz ochotę dowiedzieć się więcej o filozofii RIE, na której między innymi opiera sie ten artykuł i poznać innych rodziców, którym to podejście jest bliskie? Dołącz do pierwszej polskiej grupy RIE na Facebooku.
Źle odczytujemy sygnały od naszych dzieci.
Czy nasz sześciomiesięczny maluch autentycznie lubi, kiedy podnosimy go za rączki, żeby stanęło, czy jej uśmiech jest po prostu odpowiedzią na nasze ochy i achy i bicie brawo? Czy nasz mały rzeczywiście lubi lekcje czytania z tatą, czy po prostu chce go zadowolić? Jak często zdarza nam się pomyśleć, że nasze dziecko musi się nudzić, bo chwilę przedtem złapaliśmy się na tym, że my się nudzimy?
Niewłaściwie odpowiadamy na płacz.
Umówmy się. Kiedy mamy pierwsze malutkie dziecko i ono zacznie gwałtownie płakać, od razu włącza nam się strach, że nasz bobas jest głęboko nieszczęśliwy i przeżywa traumę. W dodatku czujemy się za tę traumę odpowiedzialni osobiście i od razu ruszamy, żeby za wszelką cenę je uspokoić. O płaczu, i o tym, co ma wspólnego z ET, możesz przeczytać więcej w innym wpisie.
Ale czy uciszanie malucha to rzeczywiście jest to, czego on potrzebuje? I czy przy okazji nie wysyłamy komunikatu: Sorry mały, ale nie mogę znieść twojego płaczu, twój sposób komunikowania zupełnie do mnie nie trafia.
Przerywamy jakieś zajęcie, w które dziecko było mocno zaangażowane.
Klasyczna sytuacja. Widzimy, że mały przekręcił się na macie z plecy na brzuszek i pod brzuszkiem wylądowała jakaś niegroźna zabawka. Co automatycznie zrobimy? Wyciągniemy ją spod niego, bo pewnie jest mu niewygodnie. Przy okazji przesuniemy malucha tak, żeby był na środku maty, bo już się boimy co się stanie, jak się przeturla na podłogę.
Zapominamy o granicach, których nasze dzieci potrzebują.
Wiecie to pewnie lepiej, niż ja, że kilkuletnie dzieci potrafią bardzo silnie komunikować niezadowolenie z wyznaczonych im granic – krzyczeć, płakać czy nawet wstrzymywać oddech. Co nam się wtedy wydaje? Znowu, że pewnie nasze dziecko czuje się porzucone, niekochane, itd, itp. Tymczasem tak nie musi być, jeśli jasno i uczciwie zakomunikowaliśmy decyzje, które mogą spotkać się naturalnie z negatywną reakcją. Paradoksalnie dziecko poczuje wtedy nie tylko zawód, ale i bezpieczeństwo, że ma wokół siebie prawdziwych i pewnych siebie liderów, którzy wiedzą co robią. (zajrzyj tutaj, jeśli chcesz dowiedzieć się, jak stawiać granice z miłością i szacunkiem)
Można jeszcze pewnie wymienić więcej konsekwencji projektowania własnych myśli i uczuć na dzieci, ale ważniejsze jest chyba to, jak sobie z tym radzić? Nie unikniemy projekcji, ale możemy ją ograniczyć.
Obserwuj.
Nie ma innej drogi. Jeśli zaczynamy od zera, to wszystkiego o naszym dziecku musimy się nauczyć. A do tego przydaje się własny spokój, bo wtedy odróżnimy projekcje od sygnałów, które faktycznie dostajemy od malucha. Trudne, ale bardzo wzbogacające i muszę wam przyznać, że uwielbiam te momenty, kiedy mogę obserwować Tośkę i potrafię skupić się tylko na chwili obecnej. Wtedy przychodzą najciekawsze odkrycia.
Odpowiadaj zamiast kierować.
Niesłychanie pomocna rada w czasie zabawy. W końcu dzieci uwielbiają się bawić w to, co same wybiorą. A często może być to coś bardzo nieoczywistego. Dzisiaj na przykład Tośka bawiła się pudełkiem chusteczek jednorazowych. W pierwszej chwili pomyślałem, że to nudna zabawa i może ucieszy się jak dostanie swoją ulubioną ażurową kulkę. To była moja projekcja w czystej postaci. Powstrzymałem się. Dzięki temu Tosia odkryła, że można papierową chusteczkę podrzeć i była tym tak zachwycona, ze przez ładne kilkanaście minut darła chusteczki jedna za drugą, w skupieniu i z zaciekawieniem.
I najważniejsze, poczekaj.
Moja pierwsza reakcja jest z reguły impulsywna i kierowana przez projekcje. Czasami to może być najlepsza decyzja, jeśli w grę wchodzi bezpieczeństwo dziecka. Ale z reguły nie ma realnego zagrożenia. Dlatego zanim zareaguję staram się chwilę poczekać, nawet jeśli Tosia mocno płacze. Daję sobie czas, żeby zauważyć to, co się wydarzyło, poobserwować Tośkę i nade wszystko, nie dać jej sygnału, że jestem zdenerwowany jej płaczem. Nawet jeśli nie wiem, co się dzieje, ona potrzebuje kogoś, na kim będzie mogła się oprzeć. Kogoś, kto będzie w stanie rzeczywiście pomóc a nie panikować razem z nią. Tak też jest między dorosłymi. Spokojnie, przetrzymajmy, poczekajmy chwilę…
Kiedy damy sobie i dziecku czas, poczekamy i poobserwujemy je, jest szansa, że bardziej je zrozumiemy. I wtedy też pewnie dotrze do nas, dlaczego dzieci nas nie słuchają.
Bo my nie słuchamy ich.
Więcej o praktyce RIE na co dzień dowiesz się odwiedzając pierwszą polską grupę RIE na Facebooku.