Jest taka chińska przypowieść. W małej wiosłowej łodzi płynie mężczyzna a z nim jego matka, żona i córka. Raptem rozpętuje się burza, a olbrzymie fale raz za razem zalewają łódź. Fale są tak duże, a wiatr tak mocny, że trudno jest utrzymać równowagę. Nagle dochodzi do tragedii. Silny podmuch i duża fala wyrzucają z łodzi wszystkie trzy kobiety. Mężczyzna cudem utrzymuje się na szalupie. Każda z kobiet szybko znika z pola widzenia a ich krzyk szybko niknie w hałasie burzy. Mężczyzna jest świetnym pływakiem i wie, że ma realną szansę uratowania jednej z jego ukochanych kobiet. Zdaje sobie też sprawę, że najprawdopodobniej nie uda mu się ocalić pozostałych dwóch. Musi natychmiast wybrać, w którym kierunku skoczyć do wody. Którą z kobiet zdecyduje się uratować? Swoją matkę, żonę czy córkę?
Kiedy zadałem znajomym ojcom tytułowe pytanie a potem opowiedziałem powyższą historię, nie spodziewałem się, jak skrajne emocje wywoła ten temat…
Początkowo dyskusja żartobliwie toczyła się wokół snu dzieci…
Niektórym trudno jest spać w łóżku w trójkę. U nas w łóżku oprócz dziecka jest jeszcze pies. Często jedyna moja część ciała, która znajduje się na łóżku, to ręka lub noga.
Kilka dni temu niosąc śpiącą córkę do łóżeczka z ogromnym impetem przywaliłem małym palcem u stopy w kant szafy. Zatrzymałem się, wstrzymałem na chwilę oddech, zacisnąłem zęby a po czole spłynęła mi kropla potu – nie wydałem z siebie ani jęku…
W temacie spania nie mogę pominąć kwestii naszego trójkowego układu. Córcia praktycznie od roku śpi z nami w łóżku, żona na skraju materaca, ja wciśnięty w ścianę leżący w poprzek. Niedawno nabawiłem się ostrych bólów głowy spowodowanych problemami z kręgami szyjnymi przez złą pozycję spania.
Pojawiły się też inne przykłady codziennych ojcowskich poświęceń…
Ja swojemu synowi czasami pożyczam nawet mojego pada do PS4.
Ja kończę rozmowy przez telefon albo odrzucam przychodzące po to, żeby moja córka mogła kontynuować oglądanie swojego Smoka Edzio na YouTube.
A ja oddaję jej czerwone żelki, co nie jest łatwe.
Niby wiesz, że telewizor to nie najlepszy sposób spędzania czasu – ale to jednak mały wyczyn po ciężkim dniu wyłączyć to grajetko dziecku i zabrać na rower, do parku albo po prostu pobawić się klockami.
Potem dyskusja przeszła na nieco bardziej stresujące przygody z dziećmi…
Jedziesz na wakacje. Idziesz z dziećmi kilka kilometrów w las. Nagle, jak spotykasz dzika z małymi, to zobaczysz, że da się biec z dwudziestokilogramowym balastem, nie wywrócić się, zrobić rekord na setkę i wrócić jeszcze po ulubionego misia.
Gubisz dziecko w IKEA i dostajesz takiej adrenaliny, że umiesz zagadać do stu pięćdziesięciu osób w ciągu pięciu minut. Nie czujesz wstydu, nie ma dla ciebie strachu innego niż o dziecko. W kilka minut potrafisz przebiec kilometry, żeby znaleźć zgubę.
Aż przyszła pora na zmierzenie się z najtrudniejszym pytaniem. Co ojcowie są w stanie poświęcić dla swojego dziecka?
Najczęstszą odpowiedzią było po prostu – wszystko. Wszystko, czyli…?
Czyli jesteś w stanie zrezygnować z dotychczasowego stylu życia, jego poziomu i poukładać wszystko na nowo po rozstaniu z jego mamą. I tak od dwóch prawie lat inaczej funkcjonujesz w życiu, bo trzeba ugotować, wyprać, posprzątać, odebrać/zawieźć do/z przedszkola, przytulać, czytać, wychuchać rozbite kolano, poczytać bajkę, układać puzzle i grać w planszówki. I zapewnij jeszcze środki na te pierdółki, bo przecież nie dostaniesz chleba za darmo tylko dlatego, że jesteś fajnym ojcem. W zamian dostajesz bezmiar miłości, radość z pierwszej jazdy na rowerze bez bocznych kółek, słuchasz dźwięcznie wymawianego „Rrrrr” i „SZCZaw”. Słyszysz okrzyk „siku!” i dziki pęd do łazienki by po chwili usłyszeć „zdążyłem!” A „Kocham cię, tatko” to najpiękniejsza nagroda za cały wysiłek.
Wielu ojców idzie jeszcze dalej w gotowości poświęcenia…
Dla swojego dziecka zrobiłbym wszystko włącznie z oddaniem życia. Tak myślę i jestem o tym głęboko przekonany,
Masz dziecko, bo możesz się nim zaopiekować. Dziecko jest bez ciebie bezbronne. Nawet zwierzę nie zostawiłoby swoich małych w skrajnej sytuacji.
Mówiąc szczerze, z pewnym dystansem czytałem te deklaracje o gotowości poświęcenia życia, które pięknie można by podsumować cytatem klasyka:
Lepiej nie być miękką fają niż nią być.
Fajfus Maximus
Bo mnie bliżej jest do innej mądrości, może nieco poważniejszej…
Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono…
Są wśród nas tacy, których już w pewien sposób sprawdzono. Bardzo poruszyła mnie historia jednego z kolegów. Dopóki nie miałem dziecka, nie rozumiałem tego. Jak rodzic może się poświęcać, po co? Teraz wiem, że poświęciłbym nawet to, co mam najcenniejszego – życie, jeśli tylko małemu coś by groziło. Mój syn w pierwszej dobie życia miał poważną operację, na początku jak jeszcze nie wiedzieli co i gdzie, obiecałem mu po cichu (bo noc po porodzie spędziłem przy nim), że oddam mu wszystko czego będzie potrzebował: serce, nerka, szpik czy cokolwiek. Obiecałem i ta obietnica jest nadal aktualna, mimo że jest zdrów jak ryba. Każdy kochający rodzic zrobi to samo.
Niemniej jestem przekonany, że jest znacznie więcej ojców, którzy wygłoszą zamiar ocalenia dziecka za wszelką cenę, niż tych, którzy rzeczywiście to zrobią.
I nie dlatego, że kłamiemy (ja też jestem ojcem i też mógłbym się zarzekać, że oddam wszystko za córkę), ale dlatego, że właśnie tego o sobie naprawdę nie wiemy. Podobnie jak innych rzeczy, które niestety wywołują ekstremalne okoliczności. Niemniej zgadzam się, że siła determinacji i poświęcenia w relacji ojciec-dziecko jest olbrzymia. Dlaczego? Bo dotyka istoty ojcostwa, którą zawsze była i jest ochrona i zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie. Trafnie podsumował to jeden z kolegów. Ja wiem, że w życiu bywa ciężko. Ale gdybym wybrał w trudnej sytuacji coś innego niż dobro dziecka, to bym stracił miano ojca. Nikomu nie życzę być stawianym pod ścianą.
A co zrobiliby inni ojcowie, gdyby stanęli przed dylematem z chińskiej przypowieści?
Większość unikała odpowiedzi, bo wiadomo, że każdy wybór jest tragiczny. Niektórzy z nas pewnie woleliby sami umrzeć niż żyć z konsekwencjami własnego wyboru. Część wybierała dziecko, bo jak to ktoś podsumował, z kobietami różnie bywa. Ja rozumiem ten wybór jako chęć niesienia pomocy przede wszystkim komuś, kto jest niewinny, kto nikomu nie zrobił żadnej krzywdy. Tym z pewnością różni się patrzenie na dziecko od spojrzenia na żonę czy mamę.
Ciekawa była perspektywa kolegi, który pominął obecność mamy mężczyzny w przypowieści i skupił się na relacji w trójce – mąż, żona, dziecko. Gdyby rzecz dotyczyła ciebie, to jakiego ty byś chciał wyboru żony? Wolałbyś, żeby wybrała ciebie czy dziecko? Mówiąc szczerze, zatkało mnie. Nie chciałbym wybierać za żonę i jeśli bym nie musiał, to bym tego nie zrobił. Przyjąłbym każdy z jej wyborów…
Pozostaje wreszcie uchylić rąbka tajemnicy i odpowiedzieć, co zrobiłby statystyczny Chińczyk. Otóż w większości przypadków wybrałby własną matkę. Dlaczego? Bo tylko matki nie da się zastąpić… To jest dla większości z nas szokujące, ale w tamtej kulturze kult rodziców jest niezwykle silny.
Kiedy opowiadałem Natalii o komentarzach innych ojców, które usłyszałem, zadała mi pytanie: a gdybyś miał wybierać między mną a Tosią, to kogo byś wybrał? Odpowiedziałem, że w każdym wypadku wybór byłby tragiczny i nie wiem, jak bym sobie poradził z konsekwencjami, ale prawdopodobnie wybrałbym ją – Natalię. To się dobrze składa – uśmiechnęła się. Bo ja bym wybrała naszą Tosię. A więc ty uratowałbyś mnie, ja Tosię i dzięki temu wszyscy bylibyśmy ocaleni.
Kobieca logika znowu uratowała sytuację 🙂