To tytułowe pytanie pojawia się w głowach wielu osób, zarówno przed narodzinami dzieci, jak i później. Doba ma dwadzieścia cztery godziny i nieustannie decydujemy o tym, na co chcemy przeznaczać nasz cenny czas. W dobie wielkomiejskiego pędu do sukcesu dla wielu kobiet decyzja o porzuceniu kariery na rzecz macierzyństwa może być bardzo trudna. Zresztą statystyki pokazują wyraźnie, jak przesuwa się granica wieku, w którym panie zostają mamami. Co ciekawe, to jest też temat, który coraz bardziej dotyczy ojców.
Jakie są więc strategie, które wybierają rodzice? Jakie są ich zalety i wady? Jak to wygląda z perspektywy ojców?
Najpierw się wyszaleć.
To podejście jest najbardziej powszechne w obecnych czasach. Według tygodnika Polityka 62 proc. Polaków w wieku 18–34 lat, pytanych przez CBOS o cel życiowy na najbliższy czas, powiada: przede wszystkim aktywność zawodowa. Po zmianie ustrojowej w ’89 nareszcie można było się skupić na ja zamiast na my. Taki był naturalny efekt wolności, o którą walczyli nasi rodzice i dziadkowie. Można było więcej mieć i więcej być. Ale żeby więcej być, czyli realizować pasje, podróżować, pokazywać się tu i tam, i generalnie mieć się czym pochwalić, to trzeba mieć pieniądze. A żeby mieć pieniądze, trzeba pracować. Nawet dużo pracować. W renomowanych firmach w dużych miastach pracuje się dłużej niż osiem godzin. Do tego dochodzą wyjazdy służbowe, imprezy firmowe i kolacje z klientami, na których wypada bywać.
Gdzie w takiej sytuacji jest miejsce na dziecko? Może jeszcze zrobię krok w tył i zapytam, gdzie w takiej sytuacji jest miejsce na związek z kimś, z kim potencjalnie można myśleć o dzieciach? Sam byłem w takim piekiełku. Wiecznie niedospany i goniący, bo w pracy przesiadywałem godzinami a przecież jeszcze chciałem żyć. Pamiętam, jak bardzo powierzchowne w pewnym momencie stały się moje relacje z innymi ludźmi. Na nikim nie umiałem się skupić, bo już w głowie układałem sobie plan tego, co za krótszą i dłuższą chwilę będę robił.
Pamiętam niezliczone wyjazdy weekendowe nad morze. Mieszkałem wtedy w Warszawie i normą był wyjazd w piątek po pracy na kemping na Hel, gdzie docierałem po północy. Po to, żeby spędzić tam całą sobotę, a w niedzielę późnym popołudniem przebijać się w gigantycznych korkach, żeby do Wawy wrócić około drugiej w nocy. A rano przecież startowaliśmy do kolejnego wyścigu o klientów…
Dlaczego tak robiłem? Bo chciałem wierzyć, że jestem panem swojego czasu. Że mogę być wszędzie i robić wszystko. Że mam niemal tyle czasu, ile na studiach, a na dodatek więcej pieniędzy, żeby z niego lepiej korzystać. To była ułuda, ale tak podniecająca, jak narkotyk. Żyłem niemal według olimpijskiego credo – szybciej, wyżej, mocniej, choć z duchem olimpizmu niewiele to miało wspólnego.
Kiedy myślałem o rodzinie i dzieciach, to była dla mnie jakaś niewyobrażalna przyszłość. Pamiętam, jak lata mijały, a ja w chwilach refleksji zawsze sobie powtarzałem, masz jeszcze czas.
Aż któregoś dnia podjąłem pierwszą ważną decyzję, na drodze prowadzącej mnie do założenia rodziny.
Zrozumiałem, że jeśli nie zmienię trybu pracy, to nic w moim życiu się nie zmieni. Dlatego złożyłem wypowiedzenie nie mając zabezpieczenia w postaci kolejnej pracy. Po prostu chciałem się odciąć raz a mocno. Pamiętam, że nikt mi nie wierzył, że naprawdę nie mam nagranego nic nowego. Z perspektywy kariery to była kuriozalna, wręcz głupia decyzja na tamten moment. Niewyobrażalna dla tych, którzy bardzo mocno trzymali się jasno wytyczonej zawodowej ścieżki.
Tamta decyzja pociągnęła kolejne dobre zmiany, które sprawiły, że pojawił się czas i przestrzeń na to, by komuś podarować swoją energię. Żeby coś od siebie dać. Tak spotkałem Natalię, swoją żonę i dzięki temu cieszymy się teraz sobą nawzajem i małą Tośką.
Czasami obserwuję moich znajomych z tamtych lat. Różnie im się życie poukładało. Niektórzy nadal są singlami, choć może być wiele ku temu powodów. Niemniej uważam, że zbyt duże zaangażowanie w pracę nie pozwala na budowanie mocnego związku. No chyba, że poznajemy kogoś we własnej firmie, co wcale nie jest takie rzadkie.
W moim przypadku najpierw była kariera a potem przyszła rodzina. A czy możliwy jest scenariusz odwrotny?
A może najpierw rodzina, potem kariera?
Mówiąc szczerze, takie podejście jest dla mnie niewiarygodnym odkryciem, które kiedyś nazwałbym absurdalnym. A jednak są ludzie, którzy w ten sposób myślą i świadczą o tym swoim życiem. Według wspomnianego wyżej badania CBOS, dla 19% młodych ludzi głównym celem na najbliższy czas jest rodzina. Przed trzydziestką pobierają się, decydują się na jedno lub dwoje dzieci i przez pierwsze kilka lat jest to dla nich priorytet. Karierę podporządkowują wtedy rodzinie. Pracują na etat, ale nie wydłużają godzin pracy, nawet jeśli ta decyzja nie pozwala im na awans. Co innego się liczy w tamtym momencie. Są młodzi, ale nie zachłanni. Są cierpliwi. Wiedzą, że za kilka lat będą mieli odchowane dzieci, które pójdą do przedszkola czy szkoły a wtedy oni będą mogli poświęcić więcej czasu i energii na pracę w firmie czy rozwój własnego biznesu. Ich kariera zaczyna się szybciej rozwijać po trzydziestce, ale mają tę przewagę, że są już spełnionymi ludźmi, podczas gdy ich rówieśnicy szukają nadal sensu w życiu.
Jestem pod wrażeniem takich osób. Przede wszystkim dlatego, że w bardzo młodym wieku mają dojrzałe spojrzenie na życie i dobry ogląd rzeczywistości. Widzą sens, ukryty dla innych pod powierzchnią paska wypłaty, kolorowych drinków i gładkich słówek. Chapeau bas!
Jak do tej kwestii podchodzą pracujący ojcowie?
Dylemat dziecko czy kariera z pewnością jest bardzo istotny dla kobiet. Ale dla facetów wbrew pozorom, również jest bardzo ważny. W końcu zaczyna się on tego, żeby zdecydować, czy w ogóle chcemy mieć rodzinę. A jeśli tak, to trzeba działać, bo inaczej świat nas wyssie i wypluje samotnych i zgorzkniałych na jakiejś plastikowej Wyspie Smutku. O tym pisałem w pierwszej części. Teraz chciałbym pokazać, jak tytułowy dylemat przejawia się u pracujących ojców.
Pamiętam, jak kiedyś usłyszałem od zbulwersowanego kolegi z biura, ojca dwójki dzieci. No jak ten palant może radzić, żeby zacząć usypianie dzieci o 18.00?!? – komentował wypowiedź jakiegoś medialnego eksperta. Przecież nie miałbym szansy nawet się z nimi pobawić wieczorem, bo na 18.00 to jestem w stanie najwcześniej dojechać z pracy!!!
Ojcom zależy, żeby spędzać regularnie czas z dziećmi.
Często wprowadzają żelazne rytuały po to, żeby mieć zarezerwowany czas dla dzieci – np. wieczorną kąpiel, czytanie i usypianie. Zanim jeszcze zrozumiałem, na czym polega życie rodzinne, nie mogłem na przykład pojąć, jak pewien dyrektor kreatywny w agencji reklamowej, w której pracowałem, miał czelność docierać do pracy na 11.00. Pod jego drzwiami czekała już zawsze kolejka osób, którym paliło się pod tyłkiem, bo życie w agencji reklamowej jest bardzo dynamiczne. Oczywiście on podchodził do tematu spokojnie, bo znał wagę spraw. Ranek był jego czasem dla dzieci i żony. Pobudka, mycie, ubieranie, wspólne śniadanie były ich stałym elementem dnia. Był jednak też druga strona medalu. Wracał do domu już po zaśnięciu dzieci. Pracował długo do późnego wieczora, ale zaczynał później niż inni.
Nie wszyscy ojcowie mają takie podejście.
Ostatnio usłyszałem opinię ojca trojga maluchów, który stwierdził, że jego córka musi widzieć, że tata pracuje. Musi widzieć, że tata wychodzi codziennie do pracy. Bo według niego to oznacza, że jest obowiązkowy, odpowiedzialny i dba o rodzinę. I dzięki takiemu przykładowi jego córka nie wyjdzie za jakiegoś nieogarniętego lesera, tylko kogoś, kto sam będzie potrafił ciężko pracować i utrzymać jej rodzinę. Nie sposób odmówić temu rozumowaniu logiki, ale czy dziecko przypadkiem nie tęskni za byciem z tatą trochę więcej? A jeśli tak, to czy w przyszłości ten mechanizm nie zadziała odwrotnie? Że ten brak czasu z ojcem teraz będzie chciała zrekompensować sobie w swoim związku? I wybierze faceta, który więcej będzie w domu, bo to będzie najważniejsze. Ważniejsze, niż to, ile i gdzie pracuje i ile żetonów do domu przynosi…
Pewnie jest jeszcze więcej możliwych scenariuszy podejścia do wyboru dzieci czy kariera. Jestem ciekaw waszych przemyśleń i doświadczeń. Podzielcie się.