Jestem mężczyzną więc od czasu do czasu kręci mnie współzawodnictwo. Dlatego poczułem i podziw i zazdrosne ukłucie, kiedy przeczytałem o sukcesie biznesowym Roberta Gryna, najmłodszego Polaka w setce najbogatszych wg miesięcznika Forbes. Robert Gryn, w wieku 30 lat, zebrał majątek o wartości 710 milionów złotych. Jeśli sukces zawodowy mierzyć wzrostem bogactwa, to pan Gryn (niektórzy już zmieniają na Grey…) niewątpliwie dokonał czegoś wielkiego w ciągu zaledwie czterech lat pracy w spółce Codewise.
Przyznaję. Pomyślałem – WTF, taki gówniarz? O 10 lat młodszy ode mnie!? A potem wziąłem głęboki oddech i zadałem sobie pytanie: ale o co ci chodzi? co cię tak poruszyło? Naturalnie chodziło o ambicję i chęć zwyciężania. Narkotyzowania się dopaminą, która daje chwilowy zawrót głowy i to poczucie spełnienia, kiedy dostaniemy, to co chcemy… Tylko chwilowo, bo bez względu na to, co zrobimy i jak wiele osiągniemy, zawsze będzie ktoś, kto zrobił coś lepiej, szybciej lub ma więcej. Więc wyścig i pęd ku spełnieniu trwa, a z tyłu głowy słychać tylko wiecznie powtarzający się refren z hitu Stonesów: „I can’t get no… satisfaction”.
Nie wiem, czy pan Gryn jest szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Raczej myślę, że dopiero się rozkręca w zdobywaniu świata. Natomiast wiem, że gorączka niezaspokojenia może trawić każdego, nawet do końca życia, bez względu na to, jak wiele mamy, co zrobiliśmy i czy inni nas podziwiają czy tylko nas żałują.
Co mnie wyzwala z chorej ambicji?
Mnie też ta gorączka dopada. Jeszcze to, jeszcze tamto. Jak zrobić, żeby w 24h włożyć jak najwięcej i poczuć tę słodycz rozchodzącą się po ciele po każdym zrealizowanym zadaniu. Dopamina uzależnia, jest legalna i stosunkowo tania. Jest też mnie i nam wszystkim potrzebna, żeby coś w życiu zdziałać. Tyle że w zaburzonych proporcjach jest niebezpieczna. Na całe szczęście znalazłem długofalową odtrutkę.
Tą odtrutką jest decyzja, że od chwili narodzin Tośki, oddaję jej kawałek samego siebie, żeby ona mogła się rozwijać i cieszyć z tego, że po prostu jest.
Mnie często trudno jest docenić, co mam tu i teraz. Przez wiele osób mogę być postrzegany jak ktoś, kto jest w czepku urodzony – jestem zdrowy, mam rodzinę, dobrą pracę i warunki żeby smakować życie. A jednak łapię się na tym, że zamiast zauważać drobne cuda wokół, podziwiać i dziękować za to, że mam kolejną sekundę, to snuję w głowie kolejne scenariusze – niektóre to marzenia a inne to horrory. Pomimo, że głęboko wierzę, że szczęście jest tu i teraz i zależy też w olbrzymim stopniu od tego, jak patrzę na samego siebie.
Jeśli widząc Roberta Gryna na okładce Forbes’a daję się wciągnąć w zazdrość, to automatycznie znaczy, że uważam się za kogoś gorszego, a to prosta droga do nieszczęścia. Ale jeśli popatrzę na jego zdjęcie i szczerze wyrażę podziw, dla tego co osiągnął, gratulując mu w myślach i jednocześnie nie łącząc jego historii z własnym życiem, to znaczy że wygrywam radość z tego co dzieje się w otaczającym mnie pięknym świecie i akceptację samego siebie.
Odpowiedzialność za malucha drogą do szczęścia?
To, że o tym piszę to zasługa Tosi… Nieświadoma, ale jednak. Klamka zapadła, teraz ona jest na świecie i jestem za nią odpowiedzialny. Wcześniej moje refleksje i dywagacje na temat szczęścia i spełnienia dotyczyły tylko mnie i ja brałem również odpowiedzialność za to, co w związku z tym zrobię a czego zaniecham. Teraz mam świadomość, że to kim jestem i kim się stanę będzie rzutować na życie tej małej istotki. Bardzo bym chciał, żeby Tośka kochała siebie wystarczająco mocno, żeby być w stanie kochać innych i cieszyć się każdym oddechem, zapachem, czy smakiem.
Pięknie dostrzegł to jeden z moich kolegów, kiedy zbieraliśmy rady dla młodych ojców: Wszyscy ojcowie pragną, aby ich dzieci wyrosły na szczęśliwych ludzi, więc nigdy nie zapominaj, że jesteś jedną z najważniejszych osób, która pokazuje im, jak zostać szczęśliwym. Jednym słowem teraz nie ma już czasu na wymówki. Jeśli chcę mieć szczęśliwą córkę, sam muszę jej to pokazać. Tylko jak? I co to znaczy być szczęśliwym?
Dla mnie sprowadza się to do dwóch rzeczy. Po pierwsze
Docenić, kim się jest i co się ma.
Niedawno obejrzałem przepiękny i mądry film: Ja, Daniel Blake. Historia dzieje się w współczesnej Anglii. Główny bohater, tytułowy Daniel Blake, jest starszym samotnym mężczyzną, który wraca do zdrowia po przebytym zawale. Blake jest zdolnym stolarzem i prawym człowiekiem, który szanuje zasady i obowiązujące prawo. Do czasu powrotu do zdrowia stara się o zasiłek. Wpada jednak w kafkowską machinę administracji publicznej; siatkę sprzecznych przepisów i absolutną władzę biurokracji. Bardzo szybko zostaje bez środków do życia… Jednak jednego nigdy się nie wyzbywa – swojej godności jako człowieka. Nigdy nie wątpi w swoją wartość i w prawość swojego serca. Pozostaje skromny ale bez wątpienia ma silny kręgosłup i wystarczającą akceptację siebie, żeby być jeszcze w stanie pomagać tym, którym takiej wiary w siebie brakuje.
Bez względu na to, jak jest ciężko, Daniel Blake docenia kim jest i co ma. Stoi mocno na ziemi a ludziom patrzy prosto w oczy. Przypomina mi nieżyjącego już pana Tadeusza, który założył pierwszy prywatny pensjonat w II Rzeczpospolitej w Lanckoronie. Jego przepis na szczęście? Krawatki nie nosić i ministrom się nisko nie kłaniać.
A po drugie?
Smakować życie dzisiaj, a nie jutro.
Pamiętam, jak kiedyś pracując nad bardzo pilnym projektem reklamowym, zapytałem kolegę grafika, czy będzie gotowy z propozycją na kolejny dzień. Nie pierwszy raz zadałem mu to pytanie a on zawsze odpowiadał mi tak samo. Jak mówił pewien tramwajarz: panie, a czy ja wiem, czy ja do jutra dożyję? To był zawsze dobry tekst, który ochładzał rozgrzaną napięciem głowę. Nie sposób było mu odmówić logiki. Wtedy byłem zdesperowany i nie odpuszczałem. No dobra Robert, ale jak dożyjesz do jutra, to skończysz projekt? A on uśmiechając się odpowiadał – Aa, jak dożyję, to tak.
Dzisiaj z nostalgią wspominam tamte rozmowy i też zdaję sobie sprawę bardziej, jak wiele czasu spędziłem w przyszłości, której nigdy nie doświadczyłem. Bo kiedy przychodziła i stawała się teraźniejszością, ja już pędziłem w myślach dalej. Niełatwo się z tego wyrwać. Ale znowu Tośka w tym pomaga. Bo z nią multitasking nie przechodzi. Po pierwsze od razu to wyczuwa i reaguje, często patrząc mi w oczy tak spokojnie i przenikliwie, że mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu za to, że coś kombinuję na boku. Nawet jeśli to kombinowanie odbywa się tylko w moich myślach. To mnie mobilizuje żeby być tu i teraz.
Podobno dzieci do 3 lat bardzo naturalnie dzielą się swoimi emocjami. Na początku wyrażają to często płaczem. Paradoksem jest fakt, że o ile w tym okresie ich życia jest to dla nas trudne i męczące, to potem możemy tęsknić za zaufaniem i wysłuchiwaniem tego, co czują. Bo starsze dzieci potrafią już wiele chować tylko dla siebie. Dlatego jakkolwiek to zabrzmi, cieszę się, kiedy Tosia płacze mi na ramieniu a ja mogę z nią być. Jeszcze moment i takie bliskie spotkania będą tylko wspomnieniem… Ale póki co, dzieją się, również dzisiaj.